8 sierpnia 2012

Rozdział 14


     Katherine leżała na łóżku w swoim pokoju, nie mogła zebrać myśli. Jej dłoń była zabandażowana, jednak spod opatrunku sączyła się krew. Jej dłonie drżały i nie potrafiła nad tym zapanować. W szpitalu zainteresował ich dziwny kształt ugryzienia na jej ręce, a ona nie potrafiła im tego wytłumaczyć, musiał się stamtąd wydostać. Czuła pulsujący ból, z trudem podniosła się na łóżku.  Sięgnęła po małe pudełeczko ketanolu i nie popijając połknęła jedną tabletkę. Czuła mdłości i całym jej ciałem wstrząsały drgawki. Nie wiedziała czy jej to skutek bólu czy strachu. Coś cicho stuknęło tuż przy oknie. Gwałtownie się odwróciła, ale okrzyk przerażenia utknął gdzieś w jej gardle. Gabriel stał naprzeciwko nie, brunetka potrząsnęła głową.
- Katherine, muszę ci pomóc - powiedział cicho.
- Zostaw mnie. - Dziewczyna wstała z łóżka, jednak nie mogła utrzymać się na nogach. Wampir nie mógł dłużej patrzeć na brunetkę w tym stanie. Z niezrozumiała dla niej prędkością znalazł się przy niej i złapał za zdrową rękę. Spojrzał jej prosto w oczy.
- Spokojnie, Katherine - szepnął. - Nie skrzywdzę cię. 
Kat nie patrzyła na niego już z takim przerażeniem, osunęła się jednak na łóżko. Krew spływała po jej dłoni na podłogę. Blondyn zacisnął szczęki i zdjął zakrwawiony bandaż.
- Nie jest dobrze, kochanie - mruknął. - Nie jest dobrze. 
Gabriel wiedział, że jad w ślinie Lucy zainfekował krew Katherine, dlatego tylko on mógł jej pomóc, a nie jakiś lekarz który o niczym nie miał pojęcia. Gdy wampiry kąsają swoje ofiary używają jadu by pozbawić ludzi czucia, jednak on nie może pozostać we krwi Kat. Powinno się go usunąć, jednak Lucy chciała zabić brunetkę.

     Agnes siedziała w kuchni i popijała sok z czarnej porzeczki, jedyną rzecz jaką mogła w tej chwili przepuścić przez swoje gardło. Wyrzuty sumienia dopadały ją z każdej możliwej strony. Jej myśli nieustannie krążyły wokół nocy spędzonej z Patrickiem. Pamiętała jak było jej wtedy źle i smutno, aczkolwiek to niczego nie usprawiedliwiało. To tak samo jakby przespała się z Gabrielem, którego swoją drogą obarczyła tą całą sytuacją. Po co do niego dzwoniła? On ma większe problemy. Na samą myśl o Kat serce ściskało się jej z żalu. Mimo iż znała brunetkę niecałe cztery lata była najlepszą przyjaciółką jaką kiedykolwiek miała. Była jak jej nieistniejąca siostra. Zrobiłaby dla niej o wiele więcej niż dla kogokolwiek innego, być może zrobiła by wszystko. A teraz nie mogła począć nic innego jak siedzieć w domu. Łzy wściekłości i smutku skraplały się na jej policzkach. Wstała od stołu z impetem przewracając krzesło, którego narobiło niesamowitego hałasu.
- Co się dzieję? - zapytał Patric. Blondyna omiotła do spojrzeniem pełnym furii i wymaszerowała z kuchni. Pobiegła na górę, gdzie znajdował się pokój Katherine i zamknęła się w nim na klucz. Wykręciła numer Gabriela, jednak on nie odbierał. Położyła komórkę na podłodze i wybuchła płaczem.

     Gabriel przyglądał się trzem czarownicą, które siedziały wokół niego. Każda z nich miała zamknięte oczy, a na ich twarzach malował się wyraz bezkresnego skupienia i stoickiego spokoju. Prosiły by nie myślał o niczym nadzwyczajnym, chciałyby całkowicie zdał się na nie, zaufał im, bo tylko tak mogą mu pomóc. To  nie było dla niego łatwe, nie wiedział czy może im w stu procentach zaufać, jednak nie miał wyboru. Był gotowy zginąć, by ocalić Katherine.
- Czujesz to? - zapytała nagle Ethel. Blondyn skupił na niej swoje spojrzenie i pokręcił przecząco głową. 
- Udało się - wyszeptała Rose. - Wampir odporny na nasze siły, śmiertelnie niebezpieczny. 
- My... my go stworzyłyśmy? - zapytała Rea dziwnym głosem.
- Stworzyłyśmy to za duże słowo - mruknęła Rosemary.
- Teraz możemy uratować Katherine? - zapytał wampir stając naprzeciwko czarownic, dostrzegł w ich oczach cień strachu i wcale mu się to nie spodobało.
Najstarsza z nich skinęła głową. 
- Nie bójcie się, proszę - wyszeptał Gabriel. Rea raptownie zakaszlała a z jej ust wypłynęła krew, osunęła się wprost w ramiona wampira.
- Co się stało? - zapytał zdenerwowany.
- Połóż ją na kanapie - rozkazała Rose. - Jest przemęczona, jej siły wciąż są ograniczone, jest bardzo młoda.

     Gabriel tulił roztrzęsioną Katherine. Przygryzała wargi z bólu i zaciskała dłonie na prześcieradle. Patrzenie jak ona cierpi było dla niego udręką, jednak oboje musieli to przeczekać, nie było innego sposobu. Chociaż jej ręką wyglądała już lepiej, a rana przestała krwawić. W sercu czuł tylko nienawiść skierowaną w stronę swojej dawnej przyjaciółki - rudowłosej Lucy. Przyjaciółki czy pojebanej dziwki? Było mu przykro, że musiał zauroczyć Kat, tak by ta przestała się go bać. Jednak musiał jej pomóc, a nie mógł tego zrobić dopóki ona żywiła do niego tak wielki lęk. Trzymając ją tak w ramionach podjął decyzje. Nie mógł dłużej zostać w jej życiu. Wymaże dzisiejszą noc z jej pamięci, pozwoli wierzyć, że pomogli jej w szpitalu i odejdzie. Zniknie. Tak będzie lepiej. Delikatnie musnął jej policzek.
- Kocham Cię, Katherine - wyszeptał do jej ucha. 

     Rosemary, Ethel i Gabriel wpatrywali się w najmłodszą czarownicę, która powoli odzyskiwała przytomność. Jej powieki lekko zadrżały i po chwili Rea patrzyła na ich trójkę przestraszonym wzrokiem.
- Co się stało? - zapytała, podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Zaklęcie rzucone na Gabriela znacząco cię osłabiło, musisz odpocząć - odparła Ethel.
- Nie mamy na to czasu, musimy uratować Katherine. - Brunetka wstała z kanapy, poczuła lekkie zawroty głowy, jednak starała się je zignorować.
- Nie, Reachiel - zaprotestowała Ethel.
- Skończmy to co zaczęłyśmy, nie będę się z wami kłócić. Dziś w nocy pójdziemy po Katherine, lepiej się przygotujmy. - Ton głosu Rei sprawił, że wszyscy jej posłuchali.

     Czarownice siedziały w skupieniu, ich powieki były półprzymknięte, a dłonie spoczywały na dłoniach Gabriela, który siedział otoczony przez wiedźmy. W kręgu leżała także księga zaklęć, która została zabrana z domu Alberta oraz pierścionek należący do Katherine. Ciemność rozjaśniały tylko świece, które tworzyły krąg wokół Rosemary, Ethel, Rei i Gabriela.
- Immortalis deae mundi de veneficiis et magicis, nunc ad te auxilium* - Rosemary zaczęła szeptać słowa czarodziejskiej formuły. Sekundy upływały i przeradzały się w minuty. Cała czwórka odczuła drgania podłoża. Świecie ustawione wokół zgasły, a po chwili rozbłysły nienaturalnie dużym i jasnym płomieniem. Zerwał się wiatr tak silny, że zadrżały okiennice. Cały dom skrzypiał, jakoby zaraz miał zostać wyrwany z fundamentów.
- To już się zaczęło - wymamrotała Rose. Zgasły świece, zniknął jakikolwiek obraz. Ich chciała jakby napełniły się powietrzem, by unieść się w niewymiarową rzeczywistość.
    

* (Łac.) Nieśmiertelne boginie świata czarów i magii, dziś zwracamy się do Was z prośbą o pomoc.
***
Uaaa, rozdział pisany pod wpływem nocnej weny. Jak widzicie (przeczytaliście), rozpoczęła się prawdziwa wyprawa po Katherine! Jak ona przebiegnie? To wszystko już w następnym odcinku. Rozdział także jest przeplatany wspomnieniami - uwielbiam je - tworzą jakby odrębną historię. 

Always yours,
Greetje